Przejdź do treści

Moja choroba w Kenii – o rozwiązaniach systemowych

Dzisiaj o zdrowiu, troszkę o moich podróżach służbowych, również o ziołolecznictwie, infekcjach oczu ale przede wszystkim… o systemach które nas otaczają. A powinny być już dawno wymienione! W ten obrazowy sposób wyjaśnię Ci dlaczego nauczanie języków w Polsce nie działa i dlaczego musimy zmienić swoje myślenie.

Nie będzie porad medycznych

Nie jestem lekarzem. To co dzisiaj przeczytasz nie jest żadną poradą zdrowotną. Jeśli chcesz wyciągnąć jakąkolwiek wartość z tego, co tutaj napiszę, to robisz wszystko na własne ryzyko.

Z wykształcenia jestem tłumaczem, a w praktyce przedsiębiorcą – lingwistą. Jestem też praktykiem w żywieniu i zdrowiu. Bardzo lubię patrzeć na praktyczny aspekt wszystkiego. Robię to holistycznie. Moje zainteresowanie zdrowiem, ziołolecznictwem, naturalnymi sposobami leczenia czy też wspierania swojego organizmu zaowocowały niecodziennymi wnioskami, którymi się dzisiaj z Tobą podzielę.

Systemy, które nie działają poprawnie

Chcę ukazać problem ludzi, którzy zawierzają systemom swoje zdrowie. Systemom, które powstały bardzo dawno temu i już powinniśmy dawno wyciągnąć wniosek, że one są wadliwe. A skoro odrzucamy coś starego, do czego można było przywyknąć – to ważny jest w tym wszystkim rozsądek i śmiałość wytyczania nowych, własnych ścieżek.

Naturalne sposoby nie są gorsze, a bywają dużo zdrowsze!

Jak znalazłem się w Kenii?

Do rzeczy.

Kilka lat temu zajmowałem się sprzedażą do państw afrykańskich oraz Francji i Belgii. Pracowałem w firmie, która produkowała sprzęt medyczny. Nawiązywałem partnerstwa z dystrybutorami, ale również z ministerstwami danych krajów.

Podczas drugiej wizyty w Kenii zachorowałem. Miałem wrażenie, że coś wpadło mi do oka, ale nie chciało się stamtąd wydostać. Drugą noc z rzędu nic się nie wydarzyło, nie poprawiło i to mnie zaalarmowało.

Przebieg choroby i dalsze leczenie

Szpital. Co się okazało? Doszło do rozrostu bakterii, ponieważ bardzo dużo czasu spędziłem w klimatyzowanych pomieszczeniach: w samolocie, na lotnisku… Zmiana kontynentu, wyczerpanie organizmu, spadek odporności, no i jeszcze do tego zupełnie inna flora bakteryjna w Afryce – i mamy niespodziewany wynik!

Miałem wrażenie permanentnego, delikatnego ucisku. Coś jakby swędzi, przeszkadza i nie mogę się tego w żaden sposób pozbyć! Lokalny lekarz przepisał mi bardzo prosty, tani specyfik – roztwór, który nalewamy sobie do specjalnie wyprofilowanego kieliszka i płuczemy otwarte oko.

Ulga od pierwszego użycia! Bardzo przyjemne doświadczenie: ukojenie i odświeżenie. Po 3 dniach było wszystko w porządku i odstawiłem specyfik. To mógł być błąd! Według zaleceń powinienem był używać tego roztworu przez okres tygodnia do dwóch, żeby wybić bakterie.

Takie ładne oczęta również mogą złapać choróbsko!

Nawrót bakterii w Polsce

Zazwyczaj jestem zapobiegawczy. W tym przypadku zbagatelizowałem zalecenia i po powrocie do Polski, po kilku miesiącach pojawił się znowu ten sam problem. Poszedłem do super turbo zajebistego specjalisty w Polsce. Zrobiliśmy bardzo dużo badań. Co się okazało? Dowiedziałem się wielu rzeczy o swoim oku, ale w dalszym ciągu pani okulistka nie wiedziała, co mi dolega.

Przepisywała lekarstwa w ciemno. Zaczęła od antybiotyku, który od razu odrzuciłem. Do cholery jasnej! W Kenii dostałem buteleczkę za 1,5 zł i to mi pomogło… Nie widzę sensu w tym, żeby dosłownie napierdalać w moje całe ciało atomówką.

Dlaczego naturalne sposoby leczenia?

Staram się wspierać organizm w walce i budować jego układ odpornościowy. Antybiotyk nie tylko zabija bakterie złe, ale również te dobre, które wspierają układ immunologiczny! Tak silnie działające leki powinny być stosowane w bardzo przemyślany sposób.

Pani doktor stwierdziła, że mnie rozumie. Zaproponowała więc listę specyfików za jakieś 500, może 600 PLN. Zaznaczyła jednak, że te dwa pierwsze lekarstwa z listy na pewno mi pomogą i są wystarczające. Zapewniała o super skuteczności. Wydałem na nie 150 zł, ale nie pomogły!

Czyli poszedłem do specjalisty, wykonałem kilka badań, wydałem trochę pieniędzy. Dodatkowo, opisałem doświadczenia z podobnym przypadkiem choroby, a nawet podsunąłem lek, który był rozwiązaniem! Niestety nie jest on dostępny w Polsce. A inne opcje nie dały efektu… W takiej sytuacji uznałem, że muszę sam znaleźć odpowiedź!

Jak pomógł mi chrzan tarty?

Wykorzystując swoją wiedzę i doświadczenia w naturalnym leczeniu znalazłem rozwiązanie. Po części wydarzyło się to przypadkowo. Otóż moi rodzice mieszkają na wsi i sami wykonują wiele przetworów. Mój tata akurat podczas mojej wizyty tarł chrzan.

Tarty chrzan wypuszcza takie substancje w powietrze, że aż oczy łzawią! Wiedziałem, że mają właściwości odkażające. Kilka chwil i ulga… Na następny dzień czułem, że mój dyskomfort w lewym oku jest mniejszy. Powtórzyłem czynność i w ten sposób – jak kolwiek czarodziejsko to nie zabrzmi – wyleczyłem się z infekcji. Pamiętaj! Nikt nie zadba o Ciebie lepiej niż ty sam.

Choróbsko po raz trzeci!

Wszystko fajnie, ale doszło do ponownej infekcji. Kilka miesięcy temu rozpocząłem remont generalny w swoim mieszkaniu. Za wyburzanie ściany zabrałem się samodzielnie. Świetna zabawa, ale przy tej zabawie niestety coś mi wpadło do oka.

Uznałem, że skoro nie mogę się tego pozbyć to muszę się przespać, bo zapewne oko oczyści się samo (miałem już sporo podobnych doświadczeń). Coś ewidentnie z mojego oka się wydostało, bo poirytowanie czy nawet ból – ustąpiły po przespanej nocy. Z dnia na dzień było lepiej i praktycznie nic niepokojącego nie czułem.

Praktycznie, to nie znaczy wcale…

Pozostał (lub pojawił się chwilę później) dyskomfort. Tak jakby wpadło trochę kurzu i muszę kilka razy mrugnąć albo przetrzeć oko. Tyle, że wykonanie tych czynności nic nie dawało. Dokładnie to samo co w Kenii! Kilka dni zajęło mi zrozumienie tej sytuacji i przypomnienie sobie o wcześniejszych doświadczeniach. Na szczęście połączyłem fakty:

  • naruszyłem tę powiekę jakimś kawałkiem piachu,
  • miałem słabszą odporność, bo nie oszczędzałem się i ciężko pracowałem fizycznie (to nie jest moja codzienność)
  • znowu lewe oko

Poszedłem do drogerii (nie, nie apteki), żeby kupić krople do oczu, które mają w swoim składzie cokolwiek odkażającego. Był to wyciąg ziołowy. Nie byłem w stanie znaleźć pośród leków czy produktów aptecznych czegoś, co składem miałoby robić taką robotę. Zauważ, że znowu samodzielnie łączę kropki i rozumiem co może mi być potrzebne…

Efekt nie był tak piorunujący jak przy użyciu specyfiku zawierającego alkohol (Kenia), czy świeżo tarty chrzan. Ale po dwóch, trzech dniach czułem ulgę i wiedziałem, że jestem na dobrej drodze. Rezultat? Wyleczony w 2 tygodnie za 20 PLN.

Umiejętność obserwacji

Bardzo ważne było, żeby przełamać się do samodzielnego działania, bo wystarczyło wydać parę złotych na ogólnodostępny produkt i sobie pomóc. Z kolei specjalistka mając wszystkie potrzebne informacje – zdiagnozowała mnie nietrafnie.

Ułomność zachodnich systemów – krótkowzroczność

Jestem przekonany, że nasza zachodnia medycyna jest świetna w diagnozowaniu, mimo, że akurat ta historia jest anty-przykładem. Mamy wszelkie narzędzia i możliwości ku temu, żeby dobrze diagnozować, aby skupić się na bardzo małym obszarze i coś zauważyć.

Ale wówczas skupiamy się tylko i wyłącznie na tym obszarze, na tej jednej rzeczy.

Jak czegoś nam brakuje we krwi, to kupujemy sobie tabletkę z tą substancją, żeby ją zjeść i sprawić, żeby substancja znalazła się we krwi. Nie zastanawiamy się co jest powodem tego, że brakło danej substancji in the first place! Zamiast leczyć u podstaw, to “zaleczamy” efekty…

Brakuje nam tych podstaw! Nie ma spojrzenia szerszego, holistycznego. Nie rozumiemy, że zawsze czynników jest wiele. Cały ten system zdrowia leży i kwiczy!

Czemu o tym opowiadam?

W systemie nauczania, a szczególnie w nauczaniu języków obcych, jest jeszcze gorzej, ponieważ w językach nie chodzi o życie i zdrowie ludzkie. To sprawia, że nikt się nie przejmuje jeszcze gorzej zbudowanym systemem.

Załamanie systemu zdrowia i edukacji – aż posępna główka opada.

Co z tymi językami?

Jeśli taka tragedia dzieje się w obszarze zdrowia, to jak jest w innych obszarach? W innych systemach? W edukacji nikt nie ginie i przez to jest jeszcze gorzej! To znaczy łatwiej jest bagatelizować te ułomności. Nie potrafimy osadzić wiedzy i wymaganych umiejętności w szerszym kontekście.

Nauka języków musi być osadzona w Twoim kontekście. Twoim i tylko Twoim. Jak w zdrowiu – nie każdy pojechał do Kenii. Niektórzy pojechali do Azerbejdżanu i może zachorował im język albo ucho, a nie oko. Każdy ma inną historię, każdy z nas inaczej żyje i ma inne potrzeby. Każdy ma inne cele.

Te systemy są zbyt uniwersalne. Nie są w stanie pomóc w indywidualnych potrzebach. A język jest tak samo indywidualny jak Twoje zdrowie. Musisz do nauki podejść holistycznie i w sposób indywidualny.

Uwaga!!!

Skorzystaj z limitowanej promocji na

darmową konsultację 1na1…


This will close in 0 seconds

Mateusz Stasica